Nawrócone Serce
Są różne kościoły. Wielkie katedry gotyckie, kapiące złotem barokowe budowle, wypełnione darami, witrażami, złoceniami, posągami. Dobra nagromadzone w wielu z nich starczyłyby prawdopodobnie na utrzymanie małego państwa przez wiele lat.
Jest taka opowieść o dwóch Żydach stojących przed bazyliką na placu św. Piotra: stary Żyd mówi do młodego: popatrz na te budowle, na to złoto i bogactwo… a zaczynali od stajenki…
Są też inne kościoły. Niewielkie, często drewniane, ubogie, proste. Ale jakby bliżej w nich do Boga i Bóg w nich nie onieśmiela i nie przytłacza i nie wyzwala w nas strachu. I myślenie o Bogu jest tam łatwiejsze i staje się przyjemnością. By spotkać takie kościółki nie trzeba wcale jechać na Podkarpacie. Są i tutaj w Albercie i na preriach Saskatchewan czy Manitoby i w Ontario i w każdej innej prowincji. Wystarczy dobrze patrzeć a czasem mieć trochę szczęścia by je zauważyć. Jadąc do Banff, przed Canmore jest zjazd na „Rafter Six Ranch”. Po przejechaniu ok. dwóch km z tyłu za budynkami znajduje się drewniany kościółek z najpiękniejszym ołtarzem. Ten ołtarz to prosty krzyż i trzy wielkie okna z widokiem na góry, las i niebo. Co może być piękniejszego niż sama natura? My, Polacy jesteśmy przyzwyczajeni do typowego kościoła i prawie nie zauważamy innych a naprawdę warto się rozejrzeć.
W Calgary jest jeszcze inny Kościół. Nazywa się „Street Church” czyli „Uliczny Kościół”. Założył go i prowadzi już ładnych kilka lat Polak, Artur Pawłowski.
Artur wyjechał z Polski z rodziną mając lat 17 w roku 1990. Wyjechali do Grecji. Już od dziecka był przyzwyczajony do robienia biznesu i zarabiania pieniędzy. Pieniądze były dla niego wszystkim. Drogą do każdego celu jak i celem samym w sobie. Umiał też je robić jak mało kto. Nie trwało długo, gdy jego firma budowlana założona w Grecji zaczęła przynosić poważne dochody. Zatrudniał Greków, Polaków, Albańczyków. Pracowało dla niego ok. 100 pracowników wszelkich budowlanych zawodów. Nie było to łatwe. Musiał zacząć współpracować z mafią, opłacać się im. Nie przeszkadzało mu to. Robił pieniądze. Duże pieniądze. Miał satysfakcję, zadowolenie. Korzystał z życia. Los postawił na jego drodze dziewczynę. Skromna, pobożna, co niedzielę chciała być w kościele. Czemu zakochał się w Marzenie? Prawdopodobnie dużo spowodowało to że byli takim przeciwieństwem. A może w głębi duży tęsknił za innym życiem? Życiem dobrym i spokojnym? Nikt tego nie wie, nawet on sam. Zżymał się często na jazdę 40 km po niebezpiecznej drodze co niedzielę do kościoła, ale woził Marzenę. Tam też po raz pierwszy usłyszał kazanie inne niż to z którymi spotykał się do tej pory. Kazanie o bezinteresownej miłości, o dobroci Boga, o przebaczeniu. Był czas, jeszcze w Polsce, gdy Artur był bardzo religijny. Był ministrantem, służył do mszy. Poczuł powołanie i poszedł do klasztoru. Po roku czasu zrezygnował. Powodem była nie tęsknota za zabawą świeckiego życia, ale właśnie ta zabawa w murach klasztoru w którym spodziewał się ciszy i bogobojności. Kiedy zobaczył zakonników bawiących się, szukających towarzystwa kobiet, kiedy poznał księży, którzy przedkładali uciechę życia nad służbę Bogu, zrezygnował i utwierdził się w przekonaniu, że to pieniądz rządzi światem a wiara to tylko przykrywka.
W roku 1995 wyjechał z rodzicami do Kanady, do Calgary. Tutaj też założył firmę budowlaną. Szybko wszedł w biznes. Było to nawet łatwiejsze niż w Grecji. Poznał znaczących ludzi ze świata biznesu i polityki. Jego biura były w samym centrum Downtown. Marzena nie przyjechała z nim razem. Nie dostała wizy. To był jedyny zgrzyt wspaniale układającej się przyszłości. Artur nie należał jednak do tych którzy rezygnują. Świetny sportowiec, bokser, karateka, nie przyjmował przegranej. Pojechał do Grecji, poruszył, niebo, ziemię i wszystkie kontakty i do Kanady wrócił z Marzeną. Wzięli ślub. Wszystko układało się pięknie. Bogaty dom, nowe samochody, sukcesy w biznesie. W którymś momencie tego życia w sukcesie usłyszał przepowiednię. Ma otrzymać Dar Boga. Nie wiedział co to ma oznaczać. Zapomniał. Marzena zaszła w ciążę. Zastanawiali się nad imieniem dla dziecka. Postanowili że każde z nich napisze imię na kartce i wybiorą z tych które będą się powtarzać na obu. Jedyne imię które się powtórzyło na Karce Artura i Marzeny to imię Nataniel. Dopiero później dowiedział się że po hebrajsku znaczy to Dar Boży. Urodził się syn. I tu tragedia. Lekarze nie dawali szans na przeżycie dziecka. Serce przesunięte na prawą stronę, organy przesunięte na płuco które się zapadło , nie pracuje i zanika. Wszystkie czynności życiowe podtrzymuje aparatura. Operacja nie ma szans powodzenia. Artur był załamany. Przeklinał. Mówił sobie: ładny dar boży. Co to za dar, który takie cierpienie przynosi. Coś go pociągnęło do kościoła gdzie zawsze woził żonę.Po raz pierwszy od wielu lat zaczął się modlić. Nagle zauważył wiele twarzy, które spotykał też w szpitalu. To prawie cała kongregacja odwiedzała Marzenę i modliła się za ich dziecko. Nie mógł uwierzyć że tylu ludzi obchodził ich los. I nagle nie wiadomo skąd i dlaczego spłynął na niego spokój. Pogodził się z Bogiem. Pogodził się ze śmiercią dziecka. Zaakceptował to. Prosił Boga tylko by jeśli ma się to zdarzyć to by zdarzyło się już. W desperacji obiecał też, że jeśli jakimś cudem dziecko przeżyje to on poświęci się służbie Bogu i będzie pomagał potrzebującym. Jak co dzień zjawił się w szpitalu. Po drodze mijał wielu płaczących ludzi. Poznawał ich z widzenia. To ludzie z kościoła. Podszedł do niego lekarz. Poprosił o rozmowę. W gabinecie lekarz powiedział że stało się coś czego nie może wytłumaczyć. Pokazał na wyświetlaczu zdjęcia rentgenowskie. Na pierwszych znane już przesunięcie organów i zapadnięte płuco, na kolejnych zanikanie płuca i nagle… Z niewiadomych medycynie powodów, serce i organy wróciły na miejsce. Zniszczone płuco zaczyna rosnąć. Po kilku dniach dziecko zaczęło się krztusić. Lekarze zaryzykowali i odłączyli aparaturę płuco-serca. Malutki Nataniel zaczął nagle sam oddychać. Stało się to co było niemożliwe…
Mijał czas. Obietnica dana Bogu ciążyła Arturowi. Najpierw wydawało mu się że może ją spełnić dając pieniądze. Miał ich przecież dużo i coraz więcej. Nataniel rósł i rósł też coraz bardziej niepokój Artura. Aż wreszcie stało się. Z dnia na dzień przekazał biznes swoim współpracownikom. Podpisał wszystkie wymagane dokumenty zrzekając się firmy. Jeszcze myślał że mając zaoszczędzone kilka milionów, piękny dom może po prostu poświęcić się pomocy innym korzystając z nabytego dobrobytu. Ale ten dobrobyt przestał go już interesować. Wybrał drogę najtrudniejszą. Zaczął głosić wiarę w słowo Boże i w naukę Jezusa na ulicy. Wśród narkomanów, prostytutek, bezdomnych, handlarzy narkotykami. W parku przy 17 Ave. I 8 Str., pod mostem, koło przytułków. Początkowo zaskoczenie wśród tych wyrzutków społeczeństwa było wielkie. Potem zaczęli słuchać. Nie krzyczał na nikogo, nie wymyślał, nie oskarżał, nie nakazywał. Mówił o miłości, o innej drodze, o Bogu który nie chce datków ani poświęceń, o Bogu który przebacza, który przyjmuje każdego. Zaczęli go słuchać. Zaczęli też mówić o sobie, o swoim upadku. Niektórzy zaczęli wierzyć w możliwość zmiany losu. Niektórzy podjęli tę próbę jeszcze raz i niektórym to się udało. Wielu z nich podjęło pracę z Arturem. Nie miało to nic wspólnego z sekciarstwem. Było to zwykłe głoszenie słowa bożego i pokazywanie możliwości wybrania drogi, karmienie głodnych, wspomaganie potrzebujących. I nagle okazało się to niebezpieczne. Handlarzom narkotyków zaczęli ubywać klienci. To było nie do przyjęcia. Na Artura został wydany wyrok śmierci. Zlecenie miał wykonać jeden z bezdomnych narkomanów za 5 tysięcy dolarów. Traf chciał że temu narkomanowi Artur pomógł wcześniej. Wyciągnął go z błota, pomógł znaleźć pracę, pomógł wyjść z nałogu. Przyszedł ten człowiek do niego i powiedział o kontrakcie. Zgodził się zeznać na policji. Zleceniodawca powędrował za kratki. W tym też czasie, popularny do tej pory Kościół Uliczny, zaczął przeszkadzać zarówno politykom z Urzędu Miasta jak i dużym instytucjom charytatywnym. Nagle się okazało, że można bez wielkich nakładów i dotacji wyciągnąć z nałogu narkotykowego i prostytucji więcej ludzi niż potrafią to zrobić te organizacje o wielomilionowym budżecie. Postanowiono się go pozbyć. Najpierw straszono, postawiono płot na skwerze, gdzie się spotykał z ludźmi. Nastąpiło pierwsze aresztowanie. Aresztowanie jak największego bandytę. Policjanci z wyciągniętymi pistoletami, skucie kajdanami. To nie są tylko opowieści. Można to zobaczyć na nagranym filmie na stronie: http://www.streetchurch.ca . Został aresztowany za publiczne czytanie biblii. W kraju gdzie większość ciągle jeszcze stanowią chrześcijanie.
Kolejne aresztowanie właściwie uratowało mu życie. Grupa pięciu czy sześciu handlarzy narkotyków wyciągnęła już noże i szła do niego podczas spotkania z bezdomnymi pod mostem. W tym momencie zajechały radiowozy i nastąpiło spektakularne aresztowanie Artura, jak najbardziej niebezpiecznego przestępcy. To o dziwo przyniosło mu respekt wśród handlarzy narkotyków. Artur nie jest słabeuszem. Niejednokrotnie występował w obronie napadniętych. Jego umiejętności walki pozwalały mu bronić słabszych przed bandytami. Nie to jednak, ale dopiero tamto aresztowanie spowodowało, że handlarze zostawili go w spokoju. Cele w areszcie w Calgary nie różnią się prawdopodobnie od innych na całym świecie. Brud, śmieci, śmierdzący kibel, zaszczani, śmierdzący ludzie wszelkiego autoramentu. Co zrobił Artur gdy się tam znalazł? Przede wszystkim zaczął sprzątać. Gdy już wszystko wyczyścił i sprzątnął na oczach zdziwionych i zszokowanych aresztantów, zaczął głosić Słowo Boże. Policjanci nie wiedzieli co zrobić. Przeniesiono go do innej celi. Tam powtórzył to samo. Wreszcie go zwolniono. Szykany trwały dalej. Nachodzono jego żonę, dom. Pod domem stały radiowozy. W wolnym kraju jakim szczyci się być Kanada następowało nadużywanie władzy jak za najgorszych czasów komunizmu. Kolejne sprawy trafiały do sądów. Następowało kolejne oczyszczanie z zarzutów. Dziś skończyły się aresztowania. Kościół Uliczny najczęściej zbiera się przy samym ratuszu. Tam wydawane są posiłki dla każdego, kto jest głodny. Bez ograniczeń. Trzeba tylko po dokładki stanąć znowu w kolejce. Gdy będziesz jechał czytelniku w kierunku północnym po ulicy Macleod Trial możesz zobaczyć pomiędzy 8 i 7 Avenue po prawej stronie, przy Ratuszu, kolejkę i dymiące dania rozdawane przybyłym. Możesz też stanąć w kolejce, czasem większej, czasem mniejszej. Nikt nie odchodzi nienakarmiony. Całe jedzenie jest dotowane przez firmy i ludzi prywatnych, którzy widzą, że ich wsparcie idzie bezpośrednio do potrzebujących a nie na tłuste pensje i premie dla dyrektorów firm charytatywnych. Wszyscy pracownicy „Street Church” pracują ochotniczo i bez wynagrodzenia. Wielu z nich to dawni narkomani i bezdomni pragnący zrewanżować się za szansę wróconego życia. Artur nigdy, w żadnym programie radiowym telewizyjnym, czy w wywiadach prasowych nie prosi o dotacje. Tym różni się od wszystkich innych. Mówi, że jest sprawą Boga i potrzeby sumienia ludzi by wspomóc pracę, jaką on daje dla innych. Spłacił swoją obietnicę daną Bogu z nawiązką i spłaca ją dalej. Ilu z nas może to powiedzieć o sobie?
20 czerwca 2010 w najbliższą niedzielę z inicjatywy Artura odbędzie się w Calgary „Marsz dla Jezusa”. Nie jest to pierwsza parada wiary. Poprzednie można również zobaczyć na stronie internetowej, której adres podałem wcześniej
Szczycimy się naszą wiarą chrześcijańską, ale od dłuższego czasu potrafimy ją wyrażać tylko we wnętrzu kościołów. Nawet procesja na Boże Ciało, tak trwała w naszej polskiej tradycji odbywa się na placyku przykościelnym, ogrodzonym płotem, a nie jak nawet za czasów komuny na ulicach miasta.
Robią swoje parady pederaści (teraz podobno trzeba ich nazywać gejami, ciekawe czy naczelny mi to puści), Chińczycy, kowboje, Mikołaje i inni, a jakby wstydzimy się pokazać, że nie wstydzimy się swojej wiary, która ciągle jest w tym kraju większością. Moja żona, nowa emigrantka, chodzi do szkoły na angielski. Część uczniów to muzułmanie. Oni nie wstydzą się rozkładać na przerwie swoich dywaników i bić publicznie czołem na wschód. A my? W jakiś sposób wiara nasza została ukryta. Mało tego nasi politycy, również chrześcijanie, twierdzą, że nasze symbole wiary obrażają uczucia innych wyznań. Zabiera nam się Choinkę Bożonarodzeniową, z Bożego Narodzenia, czy Wielkanocy robi się idiotyczny „Season Greatings”. Dla waszej wiadomości panowie politycznie poprawni politycy jedzący z naszego garnuszka: mnie też może przeszkadzać to, co pokazują inne wyznania, i może obrażać moje uczucia półksiężyc na minarecie w moim mieście. Tolerancja nie może być jednostronna.
Marek Mańkowsk
Artykul ukazal sie rownierz w Nowym Jorku.
http://www.dziennik.com/news/polonia/12010